Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/391

Ta strona została uwierzytelniona.

deleine obrócił się do prezesa i sędziów przysięgłych, i rzekł łagodnie:
— Panowie przysięgli, każcie uwolnić oskarżonego. Panie prezesie, każ mię aresztować. Nie on, lecz ja jestem człowiekiem, którego szukacie. Jestem Janem Valjean.
Powstrzymano oddech: po pierwszem wzruszeniu zdumienia, nastało milczenie grobowe. Wszyscy uczuli tę grozę religijną, która zdejmuje tłumy, gdy coś wielkiego się spełnia.
Powoli twarz prezesa przybrała wyraz współczucia i smutku, mrugnął na prokuratora i szepnął coś z radcami asesorami. Później powstał i obracając się do publiczności, zapytał tonem, który wszyscy zrozumieli.
— Czy nie ma tu lekarza?
Prokurator zabrał głos:
— Panowie przysięgli, dziwny i niespodziewany wypadek, przerywający audjencję, budzi w nas, zarówno jak w was uczucia, których wyrażać nie widzimy potrzeby. Wszyscy znacie, przynajmniej z rozgłosu, szanownego pana Madeleine, mera M. — nad M. Jeżeli między publicznością jest lekarz, przyłączam się do prośby pana prezesa i wzywam, aby dał pomoc lekarską panu Madeleine i odprowadził go do domu.
P. Madeleine nie dał dokończyć prokuratorowi i przerwał tonem łagodnym lecz pełnym powagi. Oto są jego słowa; przytaczamy je dosłownie, jak były spisane zaraz po audjencji przez jednego ze świadków tej sceny, jak brzmią jeszcze w uszach tych, co je słyszeli przed czterdziestu laty:
— Dziękuję panu, panie prokuratorze, ale nie jestem warjatem. Zaraz to pan poznasz. O mało nie popełniliście wielkiego błędu: wypuście na wolność tego człowieka; wypełniam obowiązek, ja jestem tym nieszczęśliwym skazanym. Ja tu jeden widzę jasno i powiadam istotną prawdę. Na to, co czynię