Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/413

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak mówiąc, nie postąpił kroku, rzucił tylko na Jana Valjean spojrzenie niby hak, którym zwykł był gwałtownie ciągnąć ku sobie nędzników.
Takie to spojrzenie padło przed dwoma miesiącami na Fantinę i przeniknęło ją do szpiku kości.
Na krzyk Javerta, Fantina otworzyła oczy. Ale pan mer był obecny, czegóż miała się lękać?
Javert postąpił na środek pokoju i zawołał:
— No pójdziesz ty?
Nieszczęśliwa obejrzała się dokoła. Nie było nikogo prócz zakonnicy i pana mera. Do kogo stosowało się to obmierzłe tykanie? Oczywiście do niej. Zadrżała.
Wówczas ujrzała rzecz niesłychaną, tak niesłychaną, że nic podobnego nie widziała w najposępniejszych gorączkowych widzeniach.
Ujrzała, jak policjant Javert chwycił za kołnierz pana mera, widziała, że pan mer spuścił głowę. Zdało się jej, że świat się wali.
W istocie Javert wziął Jana Valjean za kołnierz.
— Panie merze! — wołała Fantina.
Javert parsknął śmiechem strasznym, pokazującym wszystkie zęby obnażone z dziąseł.
— Nie ma tu już pana mera!
Jan Valjean nie usiłował uwolnić się od ręki, trzymającej go za kołnierz i rzekł:
— Javert...
Javert przerwał.
— Nazywaj mię panem inspektorem.
— Panie, — rzekł Jan Valjean, chciałbym powiedzieć ci słówko na osobności.
— Głośno! mów głośno! — odpowiedział Javert — do mnie mówi się tylko głośno!
Jan Valjean mówił dalej zniżonym głosem:
— Mam do pana prośbę...
— Powiadam ci, mów głośno.
— Kiedy to pan tylko masz usłyszeć....
— Co mię to obchodzi? nie słucham!