Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/133

Ta strona została uwierzytelniona.

I niewątpliwie matka jej, niestety!
Są bowiem rzeczy, które otwierają oczy nieboszczykom w grobie.
Dyszała chrapliwie i boleśnie; łkania zamierały w gardle, nie śmiała płakać, tak się bała Thenardierowej nawet z daleka. Zwyczajem jej było wystawiać sobie wciąż Thenardierową za sobą.
Jednakże nie mogła tak iść długo, i ciężkiemi krokami posuwała się zwolna. Daremnie skracała przestanki i starała się iść jak najdłużej. Z trwogą pomyślała, że godzina upłynie nim powróci do Montfermeil, że Thenardierowa ją obije. Ta trwoga łączyła się z przestrachem osamotnienia, lasu i nocy. Już upadała ze znużenia a jeszcze nie wyszła z lasu. Doszedłszy do starego kasztana, który znała dobrze, zatrzymała się dłużej, by dobrze wypocząć, zebrała wszystkie siły, podniosła konewkę i odważnie puściła się w dalszą drogę. Ale biedna mała zrozpaczona nie mogła się wstrzymać od wykrzyku: O mój Boże! mój Boże!
W tej chwili uczuła nagle, że konewka wcale jej nie cięży. Jakaś ręka, która jej się wydała ogromną, porwała za ucho i silnie dźwignęła konewkę. Podniosła głowę. Wysoka, wyprostowana postać czarna szła przy niej w ciemności. Był to jakiś mężczyzna, który idąc za nią przyspieszył kroku i nie rzekłszy słowa chwycił za ucho konewkę, którą niosła.
Są instynkta we wszystkich życia spotkaniach.
Dziecię się nie zlękło.