Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/148

Ta strona została uwierzytelniona.

I podał Thenardierowej sztukę srebrną.
— Ta sama — odpowiedziała.
Nie ta sama, była to sztuka dwudziestosusowa, ale Thenardierowa widziała w tem zysk oczywisty. Schowała pieniądz do kieszeni i rzuciła tylko dzikie spojrzenie na dziecko, mówiąc: — Żeby mi tego drugi raz nie było, pamiętaj!
Cozetta wróciła do swego jak Thenardierowa nazywała „legowiska“ i wielkie jej oko, utkwione w podróżnym, przybrało wyraz, jakiego nigdy nie miało. Było to naiwne zdziwienie, połączone z ufnością i osłupieniem razem.
— Czy będziecie wieczerzać? — zapytała podróżnego Thenardierowa.
Nie odpowiadał, tak głęboko zdawał się być zamyślony.
— Co to może być za człowiek? — mruczała pod nosem. — To jakiś straszny nędzarz. Niema grosza na wieczerzę. Może nie zapłaci mi za nocleg? Wielkie jeszcze szczęście, że nie przyszło mu do głowy skraść pieniądz, leżący na ziemi.
Drzwi się otwarły weszły Eponina i Anzelma.
Były to w istocie ładne dziewczynki, raczej mieszczańskie niż chłopskie: jedna z ciemnemi, świecącemi warkoczami, druga z czarną kosą, spuszczoną na plecy, obie żywe, schludne, tłuściutkie, świeże i zdrowe, oczy się radowały patrząc na nie. Odziane ciepło ale z pewnem staraniem, które łączyło elegancję z wygodą ciepłej sukienki. Przewidziano zimę, nie zapominając o wiośnie. Obiedwie małe jaśniały szczęściem. Prócz tego, widocznie królowały w domu. W ich stroju, wesołości, krzyku było coś wszechwładnego. Gdy weszły, Thenardierowa rzekła do nich, niby łając tonem, w którym przebijał się zachwyt macierzyński: — A! przecież przyszłyście, niedobre!
Brała je na kolana jednę po drugiej, gładziła włosy, poprawiała kokardy i wstrząsnąwszy łagodnie ru-