Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/167

Ta strona została uwierzytelniona.

łej, mam kilka słów do pomówienia z panem. Zostaw nas samych żono.
Thenardierowa uczuła się olśnioną tą nieprzewidzianą błyskawicą talentu. Uczuła, że wielki aktor występuje na scenę, i nie rzekłszy słowa, wyszła.
Gdy zostali sami. Thenardier podał krzesło podróżnemu, Podróżny usiadł; Thenardier stał przed nim, a jego twarz przybrała dziwny wyraz dobroduszności i prostoty.
— Muszę panu powiedzieć — rzekł — że ja ubóstwiam to dziecię.
Nieznajomy bystro nań spojrzał.
— Jakie dziecię?
Thenardier mówił dalej:
— Śmieszna rzecz! człowiek się przywiązuje. Co mi po tych wszystkich pieniądzach? zabierz pan swoje stosusowe sztuki. Nie o nie mi chodzi, ja ubóstwiam dziecię.
— Kogo? jakie? — zapytał nieznajomy.
— Ależ naszą drogą Cozetkę! Wszakże pan chcesz ją nam zabrać? Otóż powiadam panu otwarcie i świętą prawdę, jakeś pan człowiek uczciwy, że się na to zgodzić nie mogę. Czułbym pustki w domu, gdyby nie było tego dziecka. Urosła pod mojem okiem. Prawda, że nas dużo kosztuje pieniędzy, prawda że ma wady, prawda, że nie jesteśmy bogaci, pradwa, że zapłaciłem przeszło czterysta franków za lekarstwa w czasie jednej tylko jej choroby! Ale trzeba coś czynić dla miłości pana Boga. Nie ma to ani ojca ani matki, sam ją wychowałem. Mam chleb dla siebie i dla niej. Doprawdy to dziecię mi jest drogie. Pan pojmuje, człek się przywiązuje; jestem głupi osieł; nie rozumuję, kocham tę małą; moja żona jest porywcza ale także, ją kocha. To proszę pana, jakby nasze dziecko rodzone. Potrzeba mi, żeby to szczebiotało w domu.
Nieznajomy ciągle patrzył mu w oczy. Thenardier mówił dalej: