Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/185

Ta strona została uwierzytelniona.

kich szybach tu i ówdzie rozmaite rany, które ukrywał i zdradzał zarazem dowcipny pasek naklejonego papieru; a te żaluzje stare i rozpadające się, raczej groziły przechodniom niż osłaniały mieszkańców. Tu i owdzie brakowało deszczułek poziomych, a ich miejsce zastąpiono naiwnie deskami przybitemi prostopadle, tak iż zaczynało się to od żaluzyj, a kończyło okienicą.
Te drzwi tak niechlujne i okno mające tak porządną choć zniszczoną minę, spotykające się w tym samym domu, podobne były do dwóch niedobranych żebraków, idących obok siebie w jednakich łachmanach, lecz z dwiema różnemi fizjognomjami; jeden z nich zawsze był nędzarzem, a drugi zawsze szlachcicem.
Schody prowadziły do korpusu kamienicy, który był bardzo obszerny i podobny do wozowni przerobionej na dom mieszkalny. W środku tego budynku ciągnął się długi korytarz, z którego na prawo i na lewo wchodziło się do izb różnego rozmiaru, w najgorszym razie mieszkalnych, ale podobnych raczej do szop niż do stancyjek. Do tych izb przedzierało się niepewne światło z okolicznych posesji. Wszystkie były ciemne, przykre, melancholiczne, grobowe; przenikały do nich albo zimne promienie lub mroźne wiatry, wedle tego czy szczeliny były w dachu czy we drzwiach. Ciekawym i malowniczym szczegółem tego rodzaju mieszkań są ogromne żyjące w nich pająki.
Na lewo drzwi od ulicy był w murze od strony bulwaru otwór zamurowany w kształcie niszy kwadratowej, pełnej kamieni, które rzucały przechodzące dzieci.
W ostatnich czasach zburzono część tego budynku, ale z tego co jeszcze pozostało można wnosić o tem czem był dawniej. Ogół istniał od stu lat nie dłużej. Sto lat, to młodość kościoła a starość kamienicy. Zdaje się, że mieszkanie człowieka jest w sto-