Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/194

Ta strona została uwierzytelniona.

było to się znaleźć. W tajemniczej chwili gdy zetknęły się te ręce, sprzęgły się na zawsze. Gdy ujrzały się te dwie dusze, poznały zaraz, że jedna potrzebuje drugiej i przytuliły się wzajem.
Biorąc wyrazy w znaczeniu najzrozumialszem i najbezwzględniejszem, możnaby powiedzieć, że Jan Valjean oddzielony od wszystkiego mogiłą, był wdowcem jak Cozetta była sierotą. To położenie sprawiło, że Jan Valjean stał się w sposób niebiański ojcem Cozetty.
W istocie, tajemnicze wrażenie, którego doznała Cozetta w głębi lasu Chelles, gdy ręka Jana Valjean chwyciła w ciemnościach jej rękę, nie było złudzeniem ale rzeczywistością. Bóg zstępował, gdy ten człowiek łączył się z losami tego dziecięcia.
Zresztą Jan Valjean dobre obrał sobie schronienie. Był tam prawie zupełnie bezpieczny.
Izba i alkierzyk, które zajmował z Cozettą, miały okno wychodzące na bulwar. To okno było jedyne w całym domu, nie można się było przeto lękać spojrzeń sąsiadów ani z boku ani z przeciwka.
Dół numeru 50 — 52, rodzaj krytego ganku, walącego się w gruzy, służył za skład warzywa i owoców ogrodnikom paryzkim, i nie miał żadnego związku z pierwszem piętrem; dzieliły je deski bez drzwi i schodów, niby brzuszna błona kletki. Na pierwszem piętrze były, jakeśmy mówili, różne izby i poddasza, z których jedno tylko zajmowała stara kobieta usługująca Janowi Valjean. Inne nie były zamieszkane.
Ta to stara kobieta przezwana główną lokatorką, a w rzeczy samej spełniająca obowiązki odźwiernej, najęła mu mieszkanie w wilją Bożego Narodzenia. Powiedział jej, że jest kapitalistą, który stracił na bonach hiszpańskich, i chce zamieszkać na ustroniu ze swą wnuczką. Zapłacił za pół roku z góry i polecił starej umeblować izbę i alkierzyk. Ta to staruszka zapaliła w piecu i przygotowała wszystko wieczorem przed ich przybyciem.