Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/217

Ta strona została uwierzytelniona.

że na wszystkich samotnych uliczkach obok ulicy Poliveau, był prawie pewny, że nikt za nim nie idzie.
Cozetta szła nie zadając pytań. Sześcioletnie cierpienia lat dziecinnych wyrobiły coś biernego w jej charakterze. Przytem, czynimy tu uwagę, do której nieraz będziemy mieli sposobność powrócić — nie wiedząc dobrze dlaczego, przyzwyczaiła się do osobliwego postępowania poczciwego starca i do dziwactw losu. Zresztą czuła się bezpieczną przy jego boku.
Jan Valjean nie lepiej od Cozetty wiedział dokąd idzie. Powierzał się Bogu, jak ona powierzała się jemu. I jemu zdawało się, że trzyma za rękę kogoś potężniejszego od siebie, czuł, że go prowadziła istota niewidzialna. Nie powziął też żadnego zamiaru, żadnego planu ani projektu. Nie był nawet zupełnie pewny, że spotkał Javerta, a choćby to był Javert, mógł nie poznać w nim Jana Valjean. Wszakże był przebrany? wszak miano go za umarłego? A jednak od kilku dni działy się rzeczy w istocie osobliwe. Więcej mu nie było potrzeba. Postanowił nie wracać już do domu Gorbeau. Jak zwierz wypłoszony z legowiska szukał jamy, by się ukryć nim znajdzie dogodniejsze schronienie.
Jan Valjean skreślił kilka przeróżnych gzygzaków w dzielnicy Mouffetard już uśpionej, jakby istniała tam jeszcze karność średniowieczna i prawo nakazujące gasić światło o siódmej wieczór; z uczoną strategją przebiegł w różnych kierunkach ulice Censier i Copeau Batoir St. Victor i Puits-l’Hermite. Były tam oberże, ale do nich nawet nie zachodził, bo nie zdawały mu się stosownem schronieniem. Nie wątpił zresztą, że gdyby przypadkiem śledzono jego tropy, zgubiono by je niezawodnie.
Gdy wybiła jedenasta na kościele świętego Szczepana du Mont, przechodził ulicę Pontoise około biura komisarza policji będącego pod Nr. 14. W kilka minut potem, instynkt, o którym mówiliśmy wyżej, kazał mu się obejrzeć. W tej chwili zobaczył wyraźnie