Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/231

Ta strona została uwierzytelniona.

We wszystkich położeniach nadzwyczajnych zdarzają się błyskawice, które raz ślepią, drugi raz oświecają.
Rozpaczliwe spojrzenie Jana Valjean padło na słup latarni w niecałej ulicy Genrot.
W owym czasie nie znano w Paryżu światła gazowego. Gdy noc zapadła, zapalano stojące w pewnych odległościach latarnie, które spuszczano i podnoszono sznurem przywiązanym w rowku słupa. Kółko, na którem sznur się obracał zatknięte było w małej szafce żelaznej, od której klucz miał zapalający światło, sam zaś sznur był w metalowej rurce.
Jan Valjean z energją, jaką daje walka ostateczna, jednym skokiem przebiegł ulicę, podważył końcem noża szafkę latarni, i po chwili wrócił do Cozetty. Miał sznur. Prędko zabierają się do roboty posępni wynalazcy w zapasach z fatalnością.
Wytłumaczyliśmy, dlaczego latarnie nie były tej nocy zapalone. Latarnia ulicy niecałej Genrot, była ciemną jak inne, i można było przejść koło niej, nie spostrzegłszy nawet, że nie stała na swojem miejscu.
Jednakże późna godzina, miejsce samotne, noc, dziwne zajęcie Jana Valjean, jego szczególne ruchy, bieganie tu i owdzie, wszystko to zaczęło niepokoić Cozettę. Każde inne dziecię oddawnaby głośno krzyczało. Dna pociągnęła tylko — Jana Valjean za połę surduta. Słyszano coraz wyraźniej stąpania zbliżającego się patrolu.
— Ojcze. — rzekła pocichu — boję się. Kto to nadchodzi?
— Sza! — rzekł nieszczęśliwy — to Thenardierowa.
Cozetta zadrżała. Valjean dodał:
— Ani słówka. Nie przeszkadzaj mi. Jeśli krzykniesz, lub zapłaczesz, Thenardierowa nadejdzie i porwie cię.