Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/330

Ta strona została uwierzytelniona.

zostać. Dla nieszczęśliwego w jego położeniu klasztor ten był miejscem najniebezpieczniejszem i zarazem najpewniejszem; najniebezpieczniejszem, bo żaden mężczyzna nie mógł tu wejść; gdyby go zobaczono, postępek jego byłby niesłychaną, zbrodnią, i Jan Valjean z klasztoru dostałby się prosto do więzienia; najpewniejszem schronieniem, bo gdyby go przyjęto i pozwolono mu pozostać, któżby tu myślał go szukać? Zbawieniem było mieszkać w miejscu, gdzie mężczyzna nie może przebywać.
Ze swej strony Fauchelevent bił się z myślami. Najprzód powiedział sobie, że nic nie rozumie. Jakim sposobem dostał się tu p. Madeleine, mimo takich murów, murów klasztornych, których przecież przeskoczyć nie można. Jakim sposobem dostał się z dzieckiem. Nie wdziera się na wysokie mury z dzieckiem na ręku. Co to za dziecko? Zkąd się wzięli oboje? Od czasu jak Fauchelevent dostał zajęcie w klasztorze, nie słyszano nawet o M. — nad M. — i nie wiedział o niczem co zaszło. Ojciec Madeleine miał minę wcale nie zachęcającą do zapytań; zresztą Fauchelevent powiedział sobie: Świętego się nie wypytuje. P. Madeleine miał dla niego zawsze dawny urok. Ale z kilku słów Jana Valjean ogrodnik wpadł na domysł, że p. Madeleine prawdopodobnie zbankrutował, i że ścigali go wierzyciele; albo że był skompromitowany w sprawie politycznej i musiał się ukrywać; nie gniewał się bynajmniej na to Fauchelevent, który jak wielu naszych wieśniaków w północnych departamentach, był w duchu gorącym Bonapartystą. Uciekając p. Madeleine wybrał klasztor na miejsce schronienia, i rzecz bardzo prosta, że chciał w nim pozostać. Niewytłumaczoną atoli rzeczą, do której nieustannie powracał Fauchelevent, łamiąc sobie napróżno głowę, było to, że nie mógł pojąć zkąd się wziął p. Madeleine, a do tego z dzieckiem. Fauchelevent widział ich, dotykał, rozmawiał z niemi i nie wierzył własnym zmysłom. Coś niepojętego zstąpiło pod strzechę sta-