Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/332

Ta strona została uwierzytelniona.

wności przenikliwość. Z różnych przyczyn zmuszony porzucić zawód pisarza, został woźnicą, a wreszcie prostym wyrobnikiem. Ale mimo klątw i smagań biczem potrzebnych koniom, zdaje się, że w gruncie zostało w nim trochę notarjusza. Miał wrodzony dowcip i pewne otarcie, nie mówił po chłopsku, i umiał gawędzić, co jest rzeczą rzadką na wsi: inni wieśniacy powiadali o nim: gada niby jak pan kapeluszowy. W istocie Fauchelevent należał do tej klasy, którą impertynencki i płochy słownik zeszłego wieku nazywał pół-mieszczaninem, pól-chłopem, i którą przenośnie padające z dworu szlacheckiego na słomianą strzechę znaczyły w księgach ludności włościańskiej: trochę gbur, trochę obywatel; ni z pierza, ni z mięsa. Fauchelevent choć ciężko wypróbowany od losu, rodzaj starej duszy zużytej, wszelako był samorzutnym i powodował się pierwszem wrażeniem: szacowny ten przymiot sprawił, że nie był złym człowiekiem. Jego błędy i zdrożności, bo nie był od nich wolnym, leżały jakby na powierzchni duszy; wogóle fizjonomja jego była z tych, które podobają się badaczom. Stara jego twarz nie miała tych brzydkich zmarszczków w górze czoła, znaczących złośliwość lub głupotę.
O świcie, ojciec Fauchelevent ogromnie się namyśliwszy, otworzył oczy i zobaczył p. Madeleine, który siedząc na wiązce słomy patrzył na śpiącą Cozettę. Fauchelevent usiadł na siedzeniu i rzekł:
— Teraz, kiedy już tu pan jesteś, co myślisz zrobić, żeby wejść tutaj?
W tem słowie streszczało się całe położenie; Jan Valjean się zamyślił.
Złożono radę.
— Najprzód — rzekł Fauchelevent — zaczniemy od tego, że ani pan, ani mała na krok nie wyjdziecie z tej izby i ani się ruszycie. Jeden krok na ogród i wszystko w łeb wzięło.
Macie słuszność.
— Panie Madeleine, przybywasz pan w chwili