Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/342

Ta strona została uwierzytelniona.

rysta siedmnaście listów Św. Bernarda, a Merlonus Horstius tylko trzysta sześćdziesiąt siedm, bynajmniej nie gardzę Merlonusem Horstiusem.
— Ani ja także.
— Zasługą jest pracować według sił swoich. Klasztor nie jest warsztatem.
— Ani kobieta mężczyzną. Mój brat to dopiero mocny!
— A przytem będziecie mieli lewar.
— To jedyny rodzaj klucza, przystający do takich drzwi.
— Jest koło w kamieniu.
— Wsadzę w nie lewar.
— Kamień jest tak osadzony, że może się obracać.
— To dobrze, wielebna matko. Otworzę groby.
— W przytomności czterech matek kantorek.
— A gdy groby będą otworzone?
— Należy je zamknąć.
— To wszystko?
— Nie.
— Czekam na wasze rozkazy, przewielebna matko.
— Fauvent, mamy w was zaufanie.
— Jestem tu, by robić wszystko.
— I milczeć o wszystkiem.
— Tak jest, wielebna matko.
— Gdy groby będą otwarte...
— Zamknę je.
— Ale wprzód...
— Co, wielebna matko?
Trzeba będzie tam coś spuścić.
Nastało milczenie. Przełożona poruszywszy dolną wargą, jakby wahając się, dodała:
— Ojcze Fauvent?
— Słucham wielebnej matki!
— Wiecie, że dziś rano umarła jedna matka.
— Nie.
— Toście nie słyszeli dzwonu?
— W głębi ogrodu nic nie słychać.