Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/354

Ta strona została uwierzytelniona.

— Weźmiecie ją?
— A czy zachowa się cicho?
— Ręczę za nią.
— A wy, ojcze Madeleine?
I po chwili przykrego milczenia Fauchelevent zawołał:
— Czemuż-to nie wyjdziecie, którędyście weszli!
Jan Valjean jak pierwszym razem odpowiedział tylko: — Niepodobna.
Fauchelevent, mówiąc raczej do siebie niż do Jana Valjean, mruczał pod nosem:
— Jedno mię jeszcze dręczy. Powiedziałem, że nasypię ziemi. Ale zdaje mi się, że ziemia w trumnie nie zastąpi człowieka, będzie się rozlatywać, poruszać nieustannie. Spostrzegą to ludzie. Pojmujecie ojcze Madeleine, rząd się dowie.
Jan Valjean spojrzał mu prosto w oczy jakby sądził, że majaczy w gorączce.
Fauchelevent mówił dalej:
— Jak u dja...bła wyjdziecie? Wszystko musi być skończone jutro! Jutro mam was przyprowadzić. Przełożona będzie czekała.
W tedy wytłumaczył Janowi Valjean, że to przyjęcie było wynagrodzeniem za usługę, którą on Fauchelevent, wyświadczył zgromadzeniu. Że do jego obowiązków należało brać udział w grzebaniu zmarłych, że zabijał wieka trumny i pracował z grabarzem na cmentarzu. Że zmarła rano zakonnica prosiła, by ją pochowano w trumnie, w której sypiała i złożono w grobach pod ołtarzem kaplicy. Że przepisy policyjne tego zabraniały, ale nieboszce nie chciano odmówić. Że przełożona i matki głosujące postanowiły wykonać życzenie zmarłej. Że on, Fauchelevent zabije wieko trumny w kaplicy, podniesie taflę kamienną przy ołtarzu i spuści nieboszkę do grobów. I że, dziękując mu za to, przełożona przyjmuje do klasztoru jego brata na ogrodnika, a synowicę na pensjonarkę. Że jego bratem jest p. Madeleine, a synowicą Cozetta.