Bitwa pod Waterloo jest zagadką, równie ciemną dla tych, co ją wygrali, jak dla tych, co zostali pobici. Napoleon widział w niej przestrach paniczny[1]. Blücher był nią olśniony; Wellington zgoła jej nie rozumiał. Można to poznać z raportów. Buletyny są ciemne, komentarze zagmatwane. Jedne jąkają się, drugie przebąkują niewyraźnie. Jomini dzieli bitwę na cztery perjody; Mufling na trzy oddzielne części; Charras, chociaż w wielu punktach różnimy się z nim w zdaniu, jeden śmiałym rzutem oka objął główne zarysy tej katastrofy genjuszu ludzkiego w zapasach z bożym losem. Wszyscy inni historycy są olśnieni, i w tej ciemności błądzą poomacku. W istocie, w tym dniu piorunującym, runęła monarchja wojskowa, która ku wielkiemu osłupieniu panujących pociągnęła swą ruiną wszystkie państwa; był to upadek siły; ucieczka wojny.
W tym wypadku, nacechowanym koniecznością nadludzką, ludzie nie mieli żadnego udziału.
- ↑ „Już bitwa była zawartą, naprawione błędy, dzień się kończył, największe powodzenie zapewnione dla dnia następnego, gdy jedna chwila panicznego strachu wszystko, zgubiła.
(Napoleon, Dyktowania na Ś-ej Helenie).