Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/84

Ta strona została uwierzytelniona.

cięzców, a jednak nazwiska ich ledwie są znane, gdy Waterloo wcale nie należąc do bity dostąpiło wszystkich jej zaszczytów.
Nie należymy do pochlebców wojny; gdy się nastręczy sposobność, mówimy jej gorzką prawdę. Wojna ma straszne piękności, których bynajmniej nie tailiśmy, ale wyznajemy, że ma także swe brzydkie strony. Najszkaradniejszą jest nagłe odzieranie poległych po zwycięztwie. Zorza następująca po bitwie zawsze wschodzi obnażonym trupom.
Kto dopuszcza się tej szkarady? Kto tak zbezczeszcza tryumf? Jaka ohydna ręka ukradkiem wsuwa się w kieszeń zwycięztwa? Jacy złodzieje swe sromotne rzemiosło sprawiać śmieją na polu sławy? Niektórzy filozofowie, między innemi Voltaire, utrzymują że właśnie ci sami, którzy się okryli sławą. To ci sami, powiadają, i inaczej być nie może; żywi łupią poległych. Bohater za dnia jest w nocy upiorem. A zresztą ma trochę prawa do odarcia trupa, ten który go życia pozbawił. My tak nie sądzimy. Wydaje nam się niepodobieństwem, by ta sama ręka zbierała wawrzyny i kradła trzewiki nieboszczyków.
To pewna, że zwykle po zwycięzcach przychodzą złodzieje. Ale nie posądzajmy żołnierza, zwłaszcza dzisiejszych czasów.
Każda armja ciągnie za sobą ogon, i ten właśnie obwiniać należy. Istoty z gatunku vespertilo, pół zbójcy, pół sługusy, niedoperze których płodzi zmrok wojną zwany, noszący mundury chociaż nie walczą, zmyśleni chorzy, niebezpieczne kuiasy, kramarze przemytnicy, wędrujący niekiedy z żonami na małych wózkach, a kradnący co sprzedają, żebracy stręczący się na przewodników oficerom, ciury, włóczęgi, marudery, — dawne armje w marszu — nie mówimy o dzisiejszych — ciągnęły to wszystko za sobą. Żadna armja, ani żaden naród nie były odpowiedzialne za włóczęgów, któ-