Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/112

Ta strona została uwierzytelniona.

mu! Wszystko zdrajcy, którzy zdradzili swego prawowitego króla! Wszystko tchórze, co uciekli przed Prusakami i Anglikami pod Waterloo! Oto, co wiem. Czy ojciec pański był pomiędzy nimi, nie wiem, bardzo mi przykro, tem gorzej, sługa pański!
Z kolei Marjusz był teraz głownią, a pan Gillenormand miechem kowalskim. Marjusz drżał cały, nie wiedział, co począć, głowa jego pałała. Był jak ksiądz, któremu wyrzucano wszystkie hostje; jak derwisz, któremu przechodzień plwał na jego bóstwo. Nie mógł dopuścić, ażeby takie rzeczy bezkarnie mówiono w jego obecności. Lecz co począć? Jego ojca podeptano i zelżono w jego obecności — lecz kto to zrobił? Jego dziadek. Jak pomścić jednego i nie obrazić drugiego? Było rzeczą niepodobną, aby obraził swego dziadka i było również rzeczą niepodobną, aby nie pomścił swego ojca. Z jednej strony święty grób, z drugiej białe włosy. Przez kilka chwil był jakby pijany i chwiał się, w głowie jego wszystko wirowało; później podniósł oczy, utkwił je w dziadku i głosem grzmiącym zawołał:
— Precz z Burbonami i z tym grubym wieprzem, Ludwikiem XVIII!
Ludwik XVIII nie żył już od czterech lat, ale to wszystko było jedno.
Starzec, który był przedtem szkarłatny, stał się nagle bielszy od swoich włosów. Zwrócił się do popiersia księcia de Berry, które stało na kominku i ukłonił mu się nizko z pewnym rodzajem szczególnego majestatu. Później przeszedł się dwa razy, powoli i milcząc, od kominka do okna i od okna do kominka, przechodząc przez całą salę, aż trzeszczała posadzka, jakby szła jaka figura kamienna. Za drugim razem nachylił się do swojej córki, która patrzała się na to starcie ze zdumieniem starej owcy i z uśmiechem prawie spokojnym, rzekł do niej:
— Taki baron, jak ten pan i taki mieszczanin, jak ja, nie mogą pozostawać pod jednym dachem.