Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/139

Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz Courfeyrac wprowadził Marjusza do kawiarni Muzain. Potem szepnął mu do ucha z uśmiechem: „Muszę ci urządzić wstęp do abecadła.“ Powiedziawszy to, zaprowadził go do sali przyjaciół abecadła. Tam go przedstawił innym kolegom z tem słowem niezrozumiałem dla Marjusza, które wyrzekł półgłosem: „to uczeń“.
Marjusz znagła wpadł jakby w gniazdo os, zbrojnych w żądła dowcipu. Zresztą, chociaż z pozoru milczący i poważny, nie był pomiędzy niemi ani najmniej skrzydlaty, ani najmniej zbrojny.
Aż dotąd samotny i usposobiony raczej do rozmowy z sobą, tak z przyzwyczajenia jak z zamiłowania, był zrazu odurzony tym rojem młodzieży, brzęczącym zewsząd w koło niego. Sama rozmaitość tych samoistności, pociągała go i niby drażniła zarazem. Gwarne rojenie się wszystkich swobodnych i pracujących umysłów, sprawiało jakby wirujący odmęt w jego myślach. Niekiedy, w swem wzburzeniu odlatywały one tak daleko od niego, że z trudnością udawało mu się połapać je na nowo. Słyszał prawiących o filozofji, literaturze, historji, sztukach, religji, w sposób całkiem mu niespodziany. Spostrzegał dziwne poglądy, a ponieważ nie umiał przedmiotów szykować w perspektywę, myślał nieraz, czy przypadkiem nie widzi chaosu. Porzucając przekonania swojego dziada dla przekonań ojca, sądził, że się na tem zatrzyma; podejrzywał teraz z niepokojem i nie śmiejąc tego samego wyznać przed sobą, że może wypadnie pójść dalej. Kąt, pod którym dotąd spoglądał na wszystko, zaczął znowu zmieniać kierunek. Jakiś rodzaj rozkołysania umysłowego począł wprawiać w drżenie wszystkie jego widnokręgi. Dziwaczny rwetes wewnętrzny. Prawie mu to sprawiało cierpienie.
Rzekłbyś, iż nie było dla tych młodych ludzi „rzeczy uświęconych“. Marjusz słyszał w każdym przedmiocie osobliwsze rozumowania, męczące dla jego umysłu jeszcze trwożliwego.