Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/180

Ta strona została uwierzytelniona.

dalekim ich myśli. Ze skupienia myśli wynika pewna bierność, która, gdyby była wyrozumowaną, byłaby podobną, do filozofii. Człowiek pochyla się, stacza, rujnuje się, upada, nie bardzo się spostrzegając. Wprawdzie kończy się to zawsze przebudzeniem, lecz spóźnionem. Tymczasem wydaje się, jakbyśmy zachowywali się obojętnie w grze, która rozegrywa się pomiędzy naszem szczęściem i nieszczęściem. Jesteśmy stawką i przypatrujemy się partji z obojętnością.
W taki sposób wśród tej ciemności, która robiła się dokoła p. Mabeufa, kiedy wszystkie jego nadzieje znikały jedna po drugiej, pozostał on pogodny, trochę dziecinnie, lecz bardzo głęboko. Nawyknienia jego umysłowe odbywały bieg regularny jak wahadło u zegara. Pobudzone raz przez złudzenie, odbywały bieg bardzo długo, nawet kiedy złudzenie zniknęło. Zegar nie zatrzymuje się w tej chwili właśnie, kiedy zgubiono klucz od niego.
P. Mabeuf miewał przyjemności niewinne. Przyjemności te były niekosztowne i niespodziewane — sprowadzał je najmniejszy przypadek. Pewnego dnia matka Plutarch czytała jakąś powieść, siedząc w rogu pokoju. Czytała głośno, znajdując, że tak lepiej rozumie. Czytać głośno jest to potwierdzać samemu sobie to, co się czyta. Są ludzie, co czytają głośno i tak jak gdyby dawali sobie słowo honoru na to, co czytają. Matka Plutarch czytała właśnie z taką energją powieść, którą trzymała w ręku. P. Mabeuf słyszał, nie słuchając. Czytając, matka Plutarch doszła do słów następujących. Była mowa o oficerze od dragonów i pewnej piękności:
„...La belle bouda, et le dragon...“
Tu przerwała czytanie, chcąc wytrzeć okulary.
— Budda i Dragon (smok) — mówił półgłosem p. Mabeuf. Tak, to prawda, był smok, który z głębi swej jaskini wyrzucał z paszczy płomienie i palił niebo. Potwór ten spalił już kilka gwiazd, a miał