Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/186

Ta strona została uwierzytelniona.

Później zaczął czytać nie myśląc wcale o wnuka, który był tylko jakimś Teodulem i wkrótce wpadł w zły humor, co prawie zawsze zdarzało się, kiedy czytał. Dziennik, który trzymał, zresztą rojalistyczny — samo przez się rozumie się — ogłaszał bez wszelkich dodatków, mający nastąpić nazajutrz jeden z tych małych wypadków, które wówczas codziennie zdarzały się w Paryżu, mianowicie, że uczniowie szkoły prawa i medycyny mieli zebrać się w południe na placu Panteonu w celu naradzenia się z sobą. Chodziło o jedną z kwestyj bieżących: o artylerję gwardji narodowej i zajście pomiędzy ministrem wojny i „milicją obywatelską“, z powodu dział, ustawionych na dziedzińcu w Luwrze. Uczniowie mieli „naradzać się“ nad tem. Nie trzeba było więcej, ażeby pan Gillenormand nadął się na to. Pomyślał o Marjuszu, który był uczniem i który prawdopodobnie pójdzie, tak jak inni „naradzać się w południe na placu Panteonu.“
Kiedy rozmyślał o tem z przykrością, wprowadzony skromnie przez pannę Gillenormand, wszedł porucznik Teodul, ubrany po cywilnemu, co było zręcznym z jego strony postępkiem. Ułan tak rozumował: — Stary druid nie umieścił wszystkiego w dożywociu. Opłaci się więc, udawać mieszczucha.
Panna Gillenormand powiedziała głośno do ojca:
— Teodul, twój wnuk! — A cicho do porucznika: — Potwierdzaj wszystko. — Poczem wyszła.
Porucznik, nieprzyzwyczajony do tak poważnego towarzystwa, wyjąkał z pewną lękliwością: — Dobrydzień dziadku! — i oddał ukłon, którego początek mimowolnie i machinalnie był wojskowy, a koniec cywilny.
— A! To ty. Dobrze, siadaj — powiedział dziadek. Rzekłszy to, zupełnie zapomniał o ułanie. Teodul siadł, a p. Gillenormand powstał.
Pan Gillenormand zaczął chodzić wzdłuż i wszerz, włożywszy ręce do kieszeni, mówiąc głośno i staremi swemi palcami gniotąc w rozdrażnieniu oba zegarki, które miał w obu kieszonkach.