Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/266

Ta strona została uwierzytelniona.

w niej jeszcze przeciwko ohydzie przedwczesnego zestarzenia w rozpuście i nędzy.
Widać było zamierające resztki piękności — na tej twarzy szesnastoletniej, jak owo blade słońce, które gaśnie po za sinemi obłokami o świcie dnia zimowego.
Twarz ta nie zupełnie była obcą Marjuszowi. Zdawało mu się, że ją sobie zkądściś przypomina.
— Czego sobie panna życzy — zapytał.
Młoda dziewczyna odpowiedziała swoim głosem pijanego galernika:
— Mam tu list do pana, panie Marjuszu.
Nazywała Marjusza po imieniu, nie było więc wątpliwości, że to do niego miała interes. Ale cóż to była za dziewczyna? zkądże wiedzieć mogła jego imię?
Nie czekając pozwolenia, weszła, śmiało, rozglądając się z pewnym rodzajem bezczelności, która ściskała za serce, po całej izbie i nieposłanem jeszcze łóżku. Miała nogi bose. Szerokie dziury w jej spódniczce dozwalały widzieć długie jej nogi i chude kolana. Szczękała zębami.
Istotnie trzymała w ręku list jakiś, który też zaraz oddała Marjuszowi.
Marjusz, otwierając ten list, zauważył, że potężny opłatek, którym go zapieczętowano, był jeszcze całkiem wilgotny. Pismo tedy nie musiało pochodzić z bardzo daleka. Wyczytał w niem co następuje:

„Miły młodzieńcze i sąsiedzie,

„Dowiedziałem się o pańskiej uprzejmości, żeś pan zapłacił za mnie komorne pół roku temu. Bóg ci za to zapłać młodzieńcze. Moja starsza córka opowie panu, że jesteśmy bez kawałka chleba już od dwóch dni we czworo, i jeszcze moja żona chora. Jeżeli nie mam zawodu w mojej myśli, zdaje mi się, że powinienbym mieć nadzieję, że pańskie szlachetne serce zmiękczy się temi powodami, i zdobędzie u pana żądzę stania mi się Opatrznością, racząc mi udzielić choćby lekkie dobrodziejstwo.