Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/273

Ta strona została uwierzytelniona.

dnak katarynkę i jak kiedy to skrzypi w warsztatach gdzie bawełnę przędą. Zresztą, albo ja tam wiem? tak coś oto. Potem przywidzi mi się, jakby rzucali na mnie kamieniami, i uciekam co tchu, a wszystko wykręca się, wykręca. Jak człowiek nie jadł cały dzień, to taki dziwny.
I spojrzała na Marjusza z wyrazem obłąkania.
Przetrząsłszy i przeszukawszy wszystkie kieszenie, Marjusz zdołał nareszcie zebrać pięć franków i szesnaście soldów. W tej chwili, był to cały jego majątek.
— Zawsze mam przynajmniej na dzisiejszy obiad, pomyślał sobie, o jutrze pomyślimy jutro.
Odłożył dla siebie szesnaście soldów, a pięć franków oddał dziewczynie.
Porwała pieniądz drapieżnie.
— A! jak Bozię kocham — zawołała — a toż się to świeci dopiero!
I jakby blask ten posiadał własność roztopienia znagła w jej mózgu całej lawiny ulicznego szwargotu, wołała dalej:
— Pięć franków! królu złocisty! to mi rzecz! a to panie raj! dam ci za to co sam zechcesz! Brzęk! jak bozię kocham, będzie za co zbytkować; człowiek się obetka i nachleje, że aż mu będzie uszami wyłaziło. Dopieroż się to naćpa chabaniny, naprzepłukuje gardła wińskiem! Co? może sobie żałować? Wystarczy przynajmniej na dwa dni tej rozkoszy! Hej no! do palarusza! raz! dwa! trzy! to i dobrze!
Naciągnęła sobie koszulę na ramiona, nisko się skłoniła Marjuszowi, potem przesłała mu pocałunek od ręki i zwróciła się ku drzwiom mówiąc:
— Do zobaczenia, łaskawy panie. Ale to nic nie przeszkadza. Ja i tak pójdę jeszcze do starego z listem. Od przybytku głowa nie boli.