Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/306

Ta strona została uwierzytelniona.

Zbliżył się do dziewczyny.
— Słuchajno — rzekł jej.
Przerwała mu z błyskiem radości w oczach:
— Dobrze, dobrze, mów mi pan: ty — to tak i lepiej zaraz.
— Niech i tak będzie — rzekł młody człowiek. Wszak to ty, zdaje mi się, przyprowadziłaś tu tego starego pana i jego córkę?
— Ja.
— A adres ich czy wiesz?
— Nie, nie wiem.
— To musisz mi go znaleźć.
Oko dziewczyny z przygasłego stało się było rozradowanem, ale w tej chwili z rozradowanego stało się znowu ponurem.
— A! to tego panu potrzeba? — spytała.
— Tak.
— Czy pan ich zna?
— Nie.
— To znaczy — rzekła dziewczyna z żywością, że pan jej nie zna, ale chce ją pan poznać.
To ich zamienione miało w sobie coś znaczącego gorzkiego.
— No cóż? czy możesz mi to zrobić? — spytał Marjusz.
— Będzie miał pan adres pięknej panny.
W dźwięku tego wyrażenia: pięknej panny, znajdował się jak i wprzódy odcień, który się wydał niemiłym Marjuszowi. Ciągnął dalej:
— Zresztą, niech sobie będzie co chce, bylebym miał adres ojca i córki. Ich adres, czy rozumiesz?
Dziewczyna spojrzała mu bystro w oczy.
— A co dostanę za to?
— Co tylko zechcesz.
— Co tylko zechcę?
— Tak.
— Będzie pan miał adres?
Pochyliła głowę, a potem szybkiem poruszeniem