Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/317

Ta strona została uwierzytelniona.

Znajdował się już na połowie tej ulicy, w blizkości muru bardzo niskiego, któryby można przeskoczyć nawet w pewnych miejscach, i który otacza jakiś plac pusty. Szedł powoli, zatopiony sam w sobie, a śnieg zagłuszał odgłos jego kroków; z nagła usłyszał jakby rozmawiających tuż obok siebie. Obejrzał się, ulica była pusta, nie było nigdzie widać nikogo, choć to było w dzień biały, a jednak najdokładniej słyszał jakieś głosy.
Przyszło mu na myśl spojrzeć po przez mur, obok którego właśnie przechodził.
Znajdowało się tam istotnie dwóch jakichś ludzi, siedzących na śniegu, opartych o mur, i rozmawiających z sobą z cicha.
Dwaj ci ludzie byli mu całkiem nieznani; jeden z nich brodaty, miał na sobie bluzę, a drugi, z długiemi włosami był w łachmanach.
Brodaty miał na głowie czapeczkę grecką, drugi był z gołą głową, i miał śnieg we włosach.
Wyciągnąwszy nieco głowę po nad niemi, Marjusz mógł ich słyszeć.
Długowłosy trącał drugiego łokciem i mówił:
— Z pomocą szarego Matusa, to niechybi.
— Tak ci się widzi? — rzekł brodaty, A tam ten odpowiedział:
— To wyniesie na każdego po saku z pięciuset okrąglaków. O jakby na ten oto przypadek, to już pięć lat, sześć, dziesięć lat najwięcej.
— Drugi odpowiedział mu z pewnem wahaniem i szczękając zębami z pod czapki greckiej:
— Ba i prawda! co ma wisić to nie utonie.
— Powiadam ci że interes pójdzie — mówił znowu długowłosy; dryndulka dziadka Ktosia będzie w pogotowiu.
Potem zaczęli rozmawiać o jakiejś melodramie, którą widzieli dnia poprzedniego w teatrze Wesołości.
Marjusz udał się w dalszą drogę.