Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/320

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż to za interes? — rzekł do Marjusza, nie mówiąc mu wcale: — panie.
— Czy Sam pan komisarz?
— Niema go w domu. Ja go zastępuję.
— Idzie tu o rzecz bardzo tajemną.
— Więc proszę mówić.
— I bardzo pilną.
— Więc proszę prędko.
Obejście zarazem spokojne i porywcze tego człowieka miało w sobie coś zatrważającego, lecz także i uspakajającego. Obudzał on obawę, ale i zaufanie. Marjusz opowiedział mu całe zdarzenie. Mianowicie: że osoba pewna, którą znał tylko z widzenia, miała być w ciągnięta tego samego wieczora w zasadzkę; że on Marjusz Pontmercy, adwokat, z mieszkania swego, które sąsiaduje z gniazdem łotrów, na własne uszy wysłuchał ich zmowy przez ścianę; że zbrodniarz, który obmyślił zasadzkę, był to niejaki Jondrette; że będzie miał wspólników, prawdopodobnie włóczęgów podrogatkowych, pomiędzy innemi niejakiego Panchaud, zwanego Wiosennym i także Urwipołciem; że córki Jondretta mają stać na czatach; że niema najmniejszego sposobu uprzedzić człowieka zagrożonego, zważywszy, że się nie wie nawet jego nazwiska, i wreszcie, że wszystko to, ma się spełnić o godzinie szóstej wieczorem, w miejscu najpodlejszem bulwaru Szpitalnego, w domu pod Nr. 50 — 52.
Usłyszawszy ten numer, inspektor podniósł głowę i rzekł zimno:
— Więc to ma się stać w izbie, znajdującej się w głębi korytarza?
— Właśnie tak — odpowiedział Marjusz. I dodał:
— Czy pan zna ten dom?
Inspektor pozostał przez chwilę milczący, potem rzekł od niechcenia, grzejąc sobie piętę u drzwiczek piecyka:
— Być może.