Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/341

Ta strona została uwierzytelniona.

— O! niech ci Bóg zapłaci, wspaniały nasz dobroczyńco — rzekł Jondrette.
I zbliżając się szybko do żony:
— Odpraw dorożkę — dodał.
Baba wymknęła się za drzwi, podczas kiedy jej mąż bez końca się kłaniał i ofiarowywał krzesło panu Białemu. W chwilę potem wróciła i szepnęła mu do ucha:
— Już.
Śnieg, który padał przez dzień cały od samego rana, leżał tak grubo na ulicy, że, podobnie jak nie słychać było turkotu przyjeżdżającej dorożki, tak i nie słychać było kiedy odjechała.
Tymczasem pan Biały usiadł.
Jondrette zajął drugie krzesło, naprzeciw pana Białego.
Teraz, dla wyrobienia sobie dokładnego pojęcia o scenie, która ma nastąpić, niech sobie wyobrazi czytelnik: mroźną noc, samotne Salpêtriery pooblekane śniegiem, i bielejące przy świetle księżyca jakby ogromne całuny; przyćmioną jasność latarni ulicznych, zaczerwieniających gdzie niegdzie te ponure bulwary, i te długie szeregi czarnych wiązów; ani jednego przechodnia na jakie ćwierć mili na około; ruderę Gorbeau pogrążoną w najwyższej potędze milczenia, okropności nocy, a w tej ruderze, pośród tych samotni, pośród tego cienia, obszerną izbę Jondrett’a, oświeconą jedną tylko świecą, i w tem legowisku dwóch ludzi, siedzących przy stole: pana Białego, ze spokojem na czole, Jondrett’a uśmiechającego się i straszliwego; jego żonę, maciorę-wilczycę w jednym kącie, i po za ścianą Marjusza niewidzialnego w pogotowiu, nie tracącego ani jednego słowa, ani jednego poruszenia, z uchem na czatach, z krucicą w pięści.
Marjusz zresztą doświadczał tylko wzruszenia zgrozy, ale żadnej bojaźni. Zaciskał rękę, w której trzymał krucicę, i czuł się uspokojonym.
— Powstrzymam tego nędznika, kiedy mi się spodoba — myślał sobie.