Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/377

Ta strona została uwierzytelniona.

I wyrywając dłuto z rany, cisnął je przez okno, które było pozostało otworem i straszliwe narzędzie gorejące znikło, wirując w cieniach nocy i padło gdzieś daleko, gasnąc pośród śniegu.
Więzień odezwał się znowu:
— Teraz róbcie ze mną, co sami chcecie.
Był rozbrojony.
— Pochwycić go — rzekł Thenardier.
Dwóch złoczyńców przytrzymali go za ramiona, a człowiek zamaskowany z głosem brzuchomówcy, stanął naprzeciw niego, gotów roztrzaskać mu czaszkę uderzeniem klucza, za najmniejszym ruchem z jego strony.
Jednocześnie Marjusz usłyszał po pod sobą u dołu ściany, przez którą zaglądał, i to tak blizko, że nie mógł nawet widzieć tych, co rozmawiali te kilka słów wymienionych z cicha:
— Nie pozostaje jak tylko...
— Sprzątnąć go.
— Tak i ja myślę.
Była to narada pomiędzy mężem i żoną.
Thenardier postąpił wolnym krokiem ku stołowi, wysunął szufladę i wziął z niej nóż.
Marjusz machinalnie obracał w ręku rękojeść krucicy. Co za niepewność! Od godziny już dwa głosy walczyły w jego sumieniu: jeden zalecał mu szanować ostatnią wolę ojca, drugi wołał na niego o ratunek dla więźnia. Dwa te głosy nie przestawały odzywać się w nim jednocześnie, i to go odprowadzało od zmysłów. Aż do tej chwili miał niejaką nadzieję znaleźć sposób pogodzenia tych dwóch obowiązków, ale nic możebnego w tym względzie nie nasuwało mu się na myśl. Tymczasem niebezpieczeństwo nagliło, ostatni kres oczekiwania zdawał się być przekroczonym; o kilka kroków od więźnia, Thenardier namyślał się z nożem w ręku.
Marjusz, w obłąkaniu swojem, rozglądał się wkoło siebie, jak to bywa ostatnią machinalną ucieczką rozpaczy.