Nagle zadrżał.
U nóg jego, na stole, żywy promień księżyca w pełni oświecał i zdawał się ukazywać mu kawałek papieru. Na tym świstku wyczytał on wyrazy, które tegoż poranka napisała była, jak sobie przypominamy, starsza córka Thenardier’a.
— Salcesony idą.
Myśl, podobna do światłości nagłej przebiegła umysł Marjusza; nasuwał mu się właśnie w ręce środek, którego szukał, jedyne rozwiązanie tego okropnego zadania, które go tyle dręczyło: oszczędzić zabójcę i ocalić ofiarę. Ukląkł na komodzie, schylił się, wziął świstek, oderwał delikatnie kawałek wapna od ściany, obwinął go papierem i rzucił przez szparę do środka izby.
Właśnie było w samą porę. Thenardier pokonał był nareszcie swoje ostatnie obawy, czy też ostatnie skrupuły i szedł ku więźniowi.
— Coś spadło? — zawołała Thernardierowa.
— Co takiego? — rzekł mąż.
Baba poskoczyła, i podniósłszy kawałek wapna, obwinięty w papier, podała go mężowi.
— Którędyż to tu wleciało? — spytał Thernadiur.
— Którędyż chcesz, żeby miało wlecieć? — rzekła kobieta. — Przez okno ma się rozumieć.
— Widziałem nawet, jak leciało — rzekł Urwipołeć.
Thernadier szybko rozwinął świstek i przybliżył go do świecy.
— Patrzaj, to pismo Eponiny. Niechże cię djabli.
Dał znak żonie, która przybliżyła się żywo i pokazał jej pismo. Potem dodał głuchym głosem:
— Żywo! co tchu drabinę! Zostawmy szperkę w pułapce, a sami bierzmy nogi za pas.
— Jakto? nie skręciwszy karku temu łajdakowi? zapytała Thenardierowa.
— Niema chwili czasu do stracenia.
— Ale którędy zmykać? — odezwał się Urwipołeć.
Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/378
Ta strona została uwierzytelniona.