Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/381

Ta strona została uwierzytelniona.

z kluczem, trzeci z pałką, inni z nożycami, z obcęgami i młotami; Thenardier z nożem w pięści. Thenardierowa porwała ogromny kamień, leżący we framudze okna, który służył za siedzenie dla jej córek.
Javert włożył kapelusz na głowę i postąpił parę kroków w izbie, mając złożone na krzyż ręce, laskę pod pachą i szpadę w pochwie.
— Za pozwoleniem — rzekł. — Nie wyjdziecie oknem, tylko drzwiami. Będzie to nieco zdrowiej. Was jest siedmiu, nas piętnastu. Co się tam mamy brać za łby, jak chłopi. Rozprawmy się przyzwoicie.
Urwipołeć wyjął pistolet z pod bluzy, włożył go w rękę Thenardier’a i szepnął mu w ucho:
— To Javert. Nigdybym się nie ośmielił strzelić do niego. Może ty będziesz śmielszy.
— Spodziewam się! — odpowiedział Thenardier.
— No, strzelaj.
Thenardier chwycił za pistolet i wziął na cel Javerta.
Javert, stojący o trzy kroki, spojrzał mu bystro w oczy i rzekł tylko:
— Nie strzelaj, bo zobaczysz, że ci spali na panewce.
Thenardier pocisnął kurek. Spaliło.
— A co? nie mówiłem ci? — rzekł Javert.
Urwipołeć rzucił maczugę pod nogi Javerta.
— Jesteś królem djabłów — zawołał — poddaję się.
— A wy? — zapytał Javert innych złoczyńców.
Ci odpowiedzieli:
— I my także.
Javert odezwał się spokojnie:
— A! tak to dobrze; powiedziałem, że się jakoś porozumiemy.
— Proszę tylko o jedną rzecz — rzekł Urwipołeć — to jest, żeby mi pozwolono mieć tytuń przez czas, co będę w ciupie.
— Zgoda — rzekł Javert.
I zwracając się do zawołania — dodał: