Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/40

Ta strona została uwierzytelniona.

znaczającego się w swojem życiu, prócz dynastji trzech papug, które panowały kolejno nad jej sercem.
Do najnędzniejszych mieszkańców domostwa należała rodzina, złożona z czterech osób: ojca, matki i dwóch córek, już dorosłych; wszystko czworo mieściło się w jednej ciupie, jednej z owych klatek, o których już mówiliśmy. Rodzina ta na pierwszy rzut oka nie przedstawiała nic bardzo szczególnego, oprócz nadzwyczajnego niedostatku. Ojciec, wynajmując pokój, nazwał siebie Jondrette. Wkrótce po swojem przeniesieniu się, które dziwnie było podobne — jeżeli użyć znakomitego wyrażenia się głównej lokatorki — do wprowadzenia się golizny, Jondrette powiedział do tej kobiety, która tak jak jej poprzedniczka pełniła zarazem obowiązek odźwiernej i zamiatała schody: — „Matko taka a taka, jeżeliby ktokolwiek przypadkiem przyszedł i pytał o Polaka lub Włocha a może o Hiszpana, to ja jestem.“
Rodzina ta była rodziną wesołego bosaka. Przybywał do niej i znajdował nędzę a — co o wiele smutniejsza — nie napotykał żadnego uśmiechu: chłód w mieszkaniu i chłód w sercach. Kiedy wchodził — pytano go: — Zkąd przychodzisz? — Odpowiadał: — Z ulicy. Kiedy szedł — pytano go: — Dokąd idziesz? — Odpowiadał: — Na ulicę. Matka mówiła do niego: Po co tu przychodzisz?
Dziecko to żyło pozbawione zupełnie miłości, jak owe blade trawy, które wschodzą w piwnicy. Nie cierpiał nic na tem i nie żądał nic od nikogo. Nie wiedział właściwie, jakiemi powinni być ojciec i matka. Z resztą matka kochała jego siostry.
Zapomnieliśmy powiedzieć, że na bulwarze Temple nazywano to dziecko małym Gavroche. Dla czego nazywało się Gavroche? Prawdopodobnie dla tego, że ojciec jego nazywał się Jondrette. Zatracać ślad, zdaje się być instynktem pewnych rodzin pogrążonych w nędzy.