Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/62

Ta strona została uwierzytelniona.

żadnej iskry rozumu. Przyznajmy, że panna Gillenormand starzejąc się, więcej zyskała, niż straciła. Zwykle tak się dzieje z naturami biernemi. Nigdy nie była złą, co stanowi względną dobroć; a później lata zgładziły kąty, i czas podziałał łagodząco. Była smutna cichym smutkiem, którego tajemnicy sama nie znała. W całej jej osobie była odrętwiałość życia skończonego, które nie rozpoczęło się nigdy. Zarządzała domem swego ojca. P. Gillenormand miał przy sobie córkę, tak — jak widzieliśmy — wielebny Ludomił miał przy sobie siostrę. Takie gospodarstwa, złożone ze starca i starej panny, nie są rzadkie i zawsze przedstawiają rozczulający widok dwóch słabości, opierających się jedna o drugą. Oprócz tego, w tym domu, pomiędzy tą starą panną i tym starcem, było jeszcze dziecko, chłopczyk, zawsze drżący i niemy w obecności p. Gillenormand. P. Gillenormand nie mówił nigdy inaczej do tego dziecka, jak głosem surowym, a czasami z laską podniesioną: Tu, paniczu! Chodź tu hultaju, uliczniku! Odpowiadaj, nicponiu! Pokaż się, ty, ladaco! i t. p. i t. p. A przepadał za nim.
Był to jego wnuk. Spotkamy się jeszcze z tem dzieckiem.