Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/125

Ta strona została uwierzytelniona.

Śledziłem panią. Bo i cóż miałem czynić? Później zniknęłaś pani. Zdarzyło się raz, żeś pani przechodziła, gdym czytał dzienniki pod arkadami Odeonu. Pobiegłem. Ale nie: była to młoda osoba, co miała kapelusz podobny jak pani. Nocą przychodzę tutaj. Nie lękaj się pani, nikt mię nie widzi. Przychodzę zbliska patrzeć na twoje okna. Chodzę pocichu, abyś pani nie słyszała i nie miała obawy. Jednego wieczoru byłem w tyle pani, obejrzałaś się i uciekłem. Innym znowu razem słyszałem śpiew pani. Byłem szczęśliwy. Czyż to pani co szkodzi, że słucham jej śpiewu przez okiennice? to nie może pani szkodziś. Nie, wszak prawda? Widzi pani, ty jesteś moim aniołem, pozwól mi przychodzić; zdaje mi się, że wkrótce umrę. Gdybyś pani wiedziała, ja cię ubóstwiam! Przebacz, przebacz, błagam cię pani, nie wiem co mówię, może cię gniewam, powiedz pani, może się gniewasz?
— O moja matko! — rzekła.
I osłabiona pochyliła głowę, jakby umierając.
Przybiegł, upadła, ujął ją w swoje objęcia, przycisnął do serca, nie wiedząc co czyni. Trzymał ją tak, sam chwiejąc się na nogach. Głowa mu pałała, z oczów tryskały błyskawice, mieszało mu się w głowie, zdawało mu się, że spełnia uczynek religijny i dopuszcza się świętokradztwa. Zresztą nie czuł żadnej żądzy ku tej zachwytającej kobiecie, której łono przyciskał do swej piersi. Był upojony miłością.
Wzięła go za rękę i położyła ją na swojem sercu. Uczuł papier i wyszeptał:
— Więc kochasz mię pani?
Odpowiedziała głosem cichym jak ledwie dosłyszane tchnienie:
— Cicho! albo nie wiesz!
I zarumienione jagody skryła na piersi młodzieńca dumnego i upojonego szczęściem.