Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/140

Ta strona została uwierzytelniona.

towe od zimna ramiona żebraczki, na których jego szalik rozwinął się w szal.
Mała patrzyła na niego ze zdziwieniem i przyjęła szal w milczeniu. Na pewnym stopniu przygnębienia, nędzarz w jakiemś odrętwieniu już nie narzeka na złe i nie dziękuje za dobre.
Zrobiwszy to — brrr! — wstrząsł się Gavroche, drżąc bardziej, niż Św. Marcin, który zresztą zostawił dla siebie połowę swojego płaszcza.
Po tem brrr! burza rozsrożyła się jeszcze bardziej. Te złośliwe nieba karzą niekiedy dobre czyny.
— Ah! tak! — zawołał Gavroche — cóż to znowu znaczy? Jeszcze deszcz! Mój Boże, jeśli to dłużej potrwa, nie piszę się na to.
I poszedł dalej.
— Mniejsza o to — dodał po chwili — rzucając okiem na żebraczkę, otulającą się jego szałem, oto przynajmniej jedna ma porządny kożuch.
Potem, patrząc na chmurę, zawołał:
— A to się wybrała!
Dwaj malcy przyśpieszali kroku, idąc za nim. Gdy przechodzili koło jednego z tych ciasnych okienek okratowanych, które wskazują sklep piekarza, gdyż chleb również, jak złoto, mieszczą zwykle za żelaznemi kratami, Gavroche odwrócił się:
— Ale smyki, cóż jedliśmy obiad?
— Panie — odpowiedział starszy — nic jeszcze nie jedliśmy od samego rana.
— Więc nie macie ani ojca, ani matki? — zapytał majestatycznie Gavroche.
— Przepraszam pana, mamy tatę i mamę, ale nie wiemy, gdzie oni są.
— Niekiedy lepiej o tem nie wiedzieć — rzekł Gavroche, który był filozofem.
— Oto — mówił dalej starszy — już dwie godziny chodzimy; szukaliśmy czegokolwiek po różnych kątach, lecz nic nie znaleźliśmy.