Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/141

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiem o tem — rzekł Gavroche — psy wszystko wyjadają.
I po cwili milczenia dodał:
— Ah! straciliśmy z oczu naszych życiodawców. Nie wiemy, co dalej począć. Tak być nie powinno, ulicznicy. Głupstwem jest kłopotać się o to ludziom w pewnym wieku. Tak, tak! trzeba sobie radzić przecież.
Zresztą nie robił im zapytań. Byli bez schronienia, jestże co prostszego?
Starszy z dwóch „smyków“, prawie zupełnie powróciwszy do tej nagłej obojętności dziecinnego wieku, zawołał:
— Bo to nawet głupio doprawdy! Mama mówiła, że w kwietnią niedzielę zaprowadzi nas po palmy.
— O ho! — rzekł Gavroche.
— Mama — ciągnął dalej starszy — jest to pani, co mieszka razem z panną Miss.
— Fiu! fiu! — znów wtrącił Gavroche.
Gavroche jednakże się zatrzymał i od kilku chwil macał i przetrząsał wszystkie rodzaje schowań, jakie miał w swoich łachmanach.
Nakoniec podniósł głowę, z miną która miała okazywać tylko zadowolenie, lecz w istocie była tryumfującą.
— Uspokójmy się, smyczaki! Oto będziemy mieli za co zjeść kolacją wszyscy trzej.
I wyciągnął ze swej kieszeni jeden sou.
Niedając malcom zastanawiać się nad tem, popchnął ich obu przed sobą do sklepu niekarza i rzucił swoje sou na bufet, wołając:
— Chłopcze! chleba za pięć centymów.
Piekarz, właściciel sklepu w swojej osobie, wziął za chleb i nóż.
— Na trzy kawałki, chłopcze! — mówił Gavroche — i dodał z godnością:
— Jest nas trzech.