Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/146

Ta strona została uwierzytelniona.

Montparnasse, jakkolwiek z natury mało lubiący się dziwić, nie mógł powstrzymać wykrzyknienia:
— W słoniu!
— Tak właśnie, w słoniu — odparł Gavroche. Keksaa!
Jest to znowu słowo, wyjęte z języka, którym nikt nie pisze, a którym wszyscy mówią. Keksaa znaczy: qu’est-ce-que cela? (cóż to takiego).
Głęboka ta uwaga ulicznika uspokoiła Montparnasse’a. Zdawał się nabierać lepszego przekonania o mieszkaniu Gavroche’a.
— W istocie — rzekł — tak, w słoniu. A czy tam dobrze?
— Wybornie — rzekł Gavroche — nawet wspaniale. Nie ma wcale cugów i wiatrów, jak pod mostami.
— Którędy wchodzisz?
— Wchodzę.
— Musi być dziura — dopytywał się Montparnasse.
— U licha! Ale nie trzeba o niej mówić. Jest między przedniemi nogami. Salcesony o niej wiedzą.
— Przez nią włazisz? Rozumiem.
— Chwytam się rękami, szust chlust, i już po wszystkiem; nikoguteńko prócz mnie.
Po chwili milczenia Gavroche dodał:
— Dla tych malców będę miał drabinę.
Montparnase zaczął się śmiać.
— Zkąd u djabła wyrwałeś tych knotów?
Gavroche odpowiedział po prostu:
— To są smyczaki, które mi darował jakiś perukarz.
Montparnasse zaczął się zamyślać.
— Za bardzo łatwo mnie poznałeś — szepnął.
Wydobył z kieszeni dwa drobne przedmioty, któremi po prostu były piórka okręcone bawełną i wsadził je w dziurki od nosa. Tym sposobem kształt nosa zmienił się zupełnie.