Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/226

Ta strona została uwierzytelniona.

Stara Toussaint wcześnie się kładła do łóżka i po skończonej robocie myślała tylko o spaniu, jak Jan Valjean, o niczem nie wiedząc.
Nigdy noga Marjusza nie postała w domu. Gdy był z Cozettą, kryli się za mur przy ganku, by ich nie widziano i nie słyszano z ulicy i siadali przy sobie, często zamiast całej rozmowy, ściskając sobie ręce po dwadzieścia razy na minutę i patrząc na gałęzie. W owych chwilach, gdyby piorun padł o trzydzieści kroków, aniby się go domyślili, tak marzenie jednej zanurzało się i gubiło w marzeniu drugiego.
Czystość przejrzysta. Godziny jasności pełne i wszystkie prawie podobne do siebie. Ten rodzaj miłości jest zbiorem listków lilji i piórek gołębich.
Cała przestrzeń ogrodu dzieliła ich od ulicy. Ile razy Marjusz wchodził lub wychodził, starannie poprawiał kratę żelazną, by nie spostrzeżono, że była usunięta.
Zwykle odchodził o północy i wracał do Courfeyrac’a. Courfeyrac mówił do Bahorela:
— Czy uwierzysz! Marjusz wraca teraz o pierwszej rano.
Bahorel odpowiadał:
— Cóż chcesz? cicha woda brzegi podrywa.
Czasami Courfeyrac założył na krzyż ręce, przybrał minę poważną i mówił do Marjusza:
— Bałamucisz się młodzieńcze!
Courfeyrac, człowiek praktyczny, ze złej strony brał ten niewidzialny odblask raju na licach Marjusza; mało czuł pociągu do miłości niezwykłej, niecierpliwiła go i niekiedy wzywał Marjusza, by wrócił do rzeczywistości. Jednego poranku dał mu takie napomnienie:
— Mój kochany, myślę, że jesteś teraz na księżycu w królestwie marzeń, w prowincji złudzeń, w stolicy Bańki mydlanej. No chłopcze, jak jej na imię?
Ale nic nie mogło dobyć słówka z Marjusza. Dałby sobie wyrwać paznogcie, a nie wymówiłby trzech świętych zgłosek, składających nie wysłowione imię Co