Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/230

Ta strona została uwierzytelniona.

właśnie miejscu krata dotykała sąsiedniego muru, tworząc z nim kąt dość ciemny, w którym Eponina znikła zupełnie.
Tak siedziała z godzinę nieruchoma i milcząca, pogrążona w myślach.
Około dziesiątej wieczór jeden z kilku przechodniów ulicy Plumet, stary mieszczanin zapóźniony, przebiegając to samotne miejsce i podejrzane, usłyszał w kącie muru przy kracie ogrodu, głos groźny i głuchy, mówiący:
— Nie dziwię się teraz, że tu przychodzi co wieczór!
Przechodzień obejrzał się dokoła, nie zobaczył nikogo, nie śmiał spojrzeć w kąt ciemny i przestraszony podwoił kroku.
Dobrze zrobił, że pospieszył, bo w kilka minut później, sześciu ludzi, idących w pewnych od siebie odległościach wzdłuż muru i wyglądających na patrol pijany, weszli na ulicę Plumet.
Pierwszy, który zbliżył się do kraty ogrodu, stanął i czekał na drugich; w minutę później zebrali się wszyscy sześciu.
Ludzie ci zaczęli mówić po cichu:
— To tutaj — rzekł jeden.
— Czy jest pies w ogrodzie? — zapytał drugi.
— Nie wiem. W każdym razie przyniosłem gałkę, którą mu damy połknąć.
— Czy masz plaster do wybicia szyby?
— Mam.
— Krata jest stara — dodał piąty, który miał głos brzuchomówcy.
— Tem lepiej — rzekł drugi — nie piśnie pod balikiem (piłą) i łatwo da się skosić (przeciąć).
Szósty, który jeszcze ust nie otworzył, zabrał się do rozpatrywania kraty, jak to godziną wprzódy uczyniła Eponina, kolejno chwytając za każdy pręt i wstrząsając nim ostrożnie. Tak doszedł do prętu, który Marjusz wyjął z osady. Gdy już miał ująć ten pręt, na-