Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/236

Ta strona została uwierzytelniona.

Sześciu drabów, zdumieni i nachmurzeni, że je dna dziewczyna trzyma ich w szachu, poszli ukryć się w cieniu rzuconym przez latarnię i złożyli radę, wzruszając ramionami upokorzeni i wściekli.
Ona tymczasem patrzyła na nich wzrokiem spokojnym i dzikim.
— Coś ma w tem — rzekł Babet. Jakiś powód. Może się zakochała w psie? Szkodaby jednak było, gdyby nie dopisała ta robata. Dwie kobiety, stary mieszkający w tylnem podwórku. U okien wiszą wcale nie złe firanki. Stary musi być bogatym żydem. Interes zdaje mi się dobry:
— A więc, wchodźcie do domu — zawołał Montparnasse. Do roboty. Ja zostanę tu z dziewczyną i jeśli piśnie...
Błysnął ostrzem noża, który trzymał otwarty w rękawie.
Thenardier nie wyrzekł ani słowa i zdawał się być gotów na wszystko.
Brujon, który uchodził trochę za wyrocznię, i jak wiadomo, „nastręczył robotę” jeszcze się nie odezwał. Zdawał się być zamyślony. Wiedziano, że nie cofa się przed żadnem niebezpieczeństwem i raz, po prostu z junactwa, okradł posterunek policjantów. Prócz te go układał wiersze i piosneczki, co mu nadawało wielką powagę.
Babet go zapytał:
— Cóż, Brujon, nic nie mówisz?
Brujon milczał chwilę, potem kilka razy kiwnął głową w rozmaity sposób i nakoniec głos zabrał:
— Słuchajcie: dziś rano widziałem dwóch bijących się wróbli; wieczorem potykam się o kobietę, która się kłóci. To zły znak. Idźmy ztąd.
I poszli.
Odchodząc Montparnasse mruczał:
— Wszystko mi jedno, ale gdyby było wolno, tobym ją palnął.
Babet odpowiedział: