Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/268

Ta strona została uwierzytelniona.





II.
Marjusz.

Marjusz wybiegł jak warjat z domu p. Gillenormand. Wchodził tam z małą, nadzieją, wyszedł z niezmierną rozpaczą.
Zresztą ci co znają budzącą się miłość w człowieku, łatwo zrozumieją, że ułan, oficer, mazgaj Theodul, nie zostawili żadnego cienia w jego umyśle. Ani odrobiny. Zdawałoby się, że poeta dramatyczny mógłby wydobyć pewne zawikłanie z tego obcesowego odkrycia, uczynionego wnukowi przez dziadka. Ale ileby zyskała na tem dramatyczność, tyle straciłaby prawda. Marjusz był w wieku, w którym nie wierzy się w złość ludzką; później nastaje wiek, w którym wierzy się we wszystko. Podejrzenia są jak zmarszczki. Młodość ich nie ma. Co trapi Otella, nie tyka Kandyda. Mieć w podejrzeniu Cozettę! do mnóstwa innych zbrodni zdolnym był Marjusz, do tej nie.
Zaczął chodzić po ulicach zwyczajem ludzi cierpiących na duszy. O czem myślał, nigdy nie mógł sobie przypomnieć. O drugiej nad ranem wrócił do Courfeyrac’a i w ubraniu rzucił się na materac. Dobrze nadedniem usnął, okropnym ciężkim snem, w którym nieustannie kołują myśli po głowie. Gdy się obudził, zobaczył stojących w pokoju, w kapeluszach na