Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/307

Ta strona została uwierzytelniona.

— Za pozwoleniem — odezwał się Joly — wyznać muszę, że Marjusz wydaje mi się serjo rozkochanym.
— A wiesz w kim? — zapytał Laigle.
— Nie.
— Nie?
— Powiadam ci, że nie!
— Przedmiot miłości Marjusza! — zawołał Grantaire — przewiduję. On jest mgłą, i wynalazł dla siebie parę. To kawałek poety. Poety czy warjata wszystko jedno. Thymbraeus Apollo. Marjusz i jego Marja, Marylka, Marynia — pocieszni kochankowie. Wyobrażam sobie ich miłość. Zachwyty, w których zapominają o całusach. Czyści na ziemi kojarzą się w nieskończonościach. Są to dusze obleczone zmysłami. Śpią razem na gwiazdach.
Grantaire napoczynał drugą butelkę, a może i drugą perorę, gdy w dziurze od schodów ukazał się nowy przybysz. Był to chłopczyk niespełna dziesięcioletni, obdarty, drobny, żółty, chudy, z bystrem spojrzeniem, rozczochraną głową, przemokły na deszczu, ale z zadowoloną miną.
Dziecię, bez wahania, wybierając między trzema, choć widocznie nie znało żadnego, odezwało się do Laigla de Meaux:
— Wszak pan jesteś Bossuet?
— To mój przydomek — odpowiedział Laigie. Co powiesz?
— Powiem to: Wysoki blondyn na bulwarze zapytał mię: Czy znasz matkę Hucheloup? Powiedziałem: Znam, na ulicy Konopnej, wdowa po starym. Powiedział mi: Idź tam. Zastaniesz tam pana Bossuet i powiedz mu odemnie: A — B — C. Zapewne żartował sobie z pana. Dał mi złotówkę.
— Joly, pożycz mi złotówkę — rzekł Laigle — i obracajac się do Grantaira dodał: — Grantaire pożycz mi złotówkę.
Laigle dał chłopcu dwa złote.