Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/347

Ta strona została uwierzytelniona.

no, tylko w głębi tej ciemnej gęstwiny dostrzegano mnóstwo metalowych nici, spiczastych jak igły i podobnych do owych siatek fosforycznych, które, zasypiają c widzimy pod zamkniętemi powiekami w pierwszym mroku sennym. Były to bagnety i lufy karabinów niewyraźnie oświecone dalekim odblaskiem pochodni.
Nastała jeszcze przerwa, jakby z obydwóch stron czekano. Nagle z głębi mroku odezwał się głos tem bardziej złowrogi, że nie widziano nikogo i zdawało się, że od samej ciemności pochodzi, który zawołał:
— Kto idzie?
Współcześnie usłyszano chrzęst karabinów opuszczonych.
— Pal! — rzekł głos.
Purpurowe światło zalało na chwilę facjaty domów, jakby otworzyły się i zamknęły zaraz drzwiczki ognistego pieca.
Straszny huk rozległ się na barykadzie. Chorągiew upadła. Wystrzał był tak gwałtowny i gęsty, że przeciął drzewiec, to jest wierzchołek dyszla omnibusu. Kule, odbiwszy się od muru domów padły na barykadę i raniły kilku ludzi.
Ten pierwszy wystrzał lodowate sprawił wrażenie. Natarcie było straszne i zapowiadało jeszcze śmielsze. Oczywiście miano do czynienia z całym pułkiem przynajmniej.
— Towarzysze — zawołał Courfeyrac — nie traćmy prochu. Zaczekajmy aż zagłębią się w ulicę.