Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/350

Ta strona została uwierzytelniona.





III.

Marjusz zawsze ukryty w zagięciu ulicy Mondétour, niepewny i drżący patrzył na początek walki. Nie mógł jednak długo opierać się tajemniczemu i wszechwładnemu zawrotowi, który nazwaćby można wołaniem przepaści. Patrząc na grożące niebezpieczeństwo, na śmierć p. Mabeuf, tę posępną zagadkę i na śmierć Bahorela, słysząc wołanie Courfeyrac’a: Do mnie! i widząc dziecię zagrożone, wszelkie wahanie znikło i rzucił się do boju z dwoma pistoletami w ręku. Pierwszym strzałem ocalił Gavrocha, drugim oswobodził Courfeyrac’a.
Na odgłos strzałów, na krzyk padających gwardzistów, oblegający wdarli się na barykadę i na jej szczycie widziano teraz tłumnie gwardzistów municypalnych, piechurów i gwardzistów narodowych z karabinami w ręku. Zakrywali już prawie dwie trzecie barykady, ale nie rzucili się wewnątrz, bo lękali się zasadzki. Spojrzeli w ciemne wnętrze, jakby do lwiej jaskini. Światło pochodni oświecało tylko bagnety, bermyce i czoła twarzy niespokojnych i gniewnych.
Marjusz nie miał już broni, rzucił wystrzelone pistolety, ale zobaczył przy drzwiach dolnej izby baryłkę z prochem.
Gdy na pół się obrócił, by spojrzeć w tę stronę, żołnierz doń wycelował. Tejże chwili czyjaś ręka zakryła lufę karabinu. Był to młody robotnik w aksa-