Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/351

Ta strona została uwierzytelniona.

mitnych spodniach. Strzał wypadł, przeszył rękę robotnika, ale nie dosięgnął Marjusza. Wśród gęstego dymu prawie tego nie widziano. Nawet Marjusz, wchodząc do izby dolnej, ledwie to spostrzegł co się stało. Widział jednak lufę na siebie zwróconą, rękę, która ją zakryła i słyszał strzał. Ale w chwilach takich wszystko chwieje się, spieszy i nie może zatrzymać: wszystko do koła jest mgłą.
Zaskoczeni, lecz nie przestraszeni powstańcy, prędko się połączyli. Enjolras zawołał: Czekajcie! nie strzelać na los! W istocie, w pierwszem zamieszaniu mogli ranić jedni drugich. Większa część stanęła w oknach pierwszego piętra i na poddaszu, skąd górowano nad oblegającemi. Śmielsi z Enjolrasem, Courfeyrac’em, Janem Prouvaire i Combeferrem dumnie oparli się o ściany domów, stojąc naprzeciw żołnierzy i gwardji, zawieszonych na barykadzie.
Stało się to bez pośpiechu, z dziwną a groźną powagą, uprzedzającą walkę. Z obydwóch stron celowano do siebie z tak bliska, że mogli z sobą rozmawiać. Gdy już miano strzelać, oficer z haftowanym kołnierzem i grubemi szlifami wyciągnął pałasz i zawołał:
— Złóżcie broń!
— Pal! — rzekł Enjolras.
Strzały z obydwóch stron padły współcześnie i wszystko znikło w dymie.
Dym ostry i duszący, w którym z głuchym i słabym jękiem wili się ranni i konający.
Gdy dym opadł, ujrzano przerzedzone szeregi walczących, którzy nieustępując z miejsca nabijali broń w milczeniu.
Nagle rozległ się głos grzmiący:
— Precz ztąd, albo wysadzę w powietrze barykadę!
Wszyscy obrócili się w stronę, skąd głos wychodził.
Marjusz wszedł do sali dolnej, zabrał beczułkę z prochem i korzystając z dymu i ciemnej mgły, za-