Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/354

Ta strona została uwierzytelniona.

W tem zamroczu myśli nie poznał Javerta, który przywiązany do słupa nie poruszył głową podczas szturmu do barykady i spoglądał na krzątanie się rokoszu z rezygnacją męczennika i majestatem sędziego. Marjusz nawet go nie widział.
Tymczasem nie poruszali się oblegający, słyszano tylko jakieś krzątanie na końcu ulicy, nikt jednak się nie zbliżył: czy czekali rozkazów, czy też wyglądali nowych posiłków nim znowu się rzucą na tę niezdobytą redutę? Powstańcy rozstawili czaty, a niektórzy z nich, uczniowie medycyny, zabrali się do opatrywania rannych.
Wyrzucono stoły z szynkowni, prócz dwóch, z których jeden służył do robienia szarpi i ostrych ładunków, a na drugim spoczywały zwłoki ojca Mabeuf. Wrzucono je na barykadę, a na ich miejsce przyniesiono do izby na dole materace matki Hucheloup. Co do trzech biednych kobiet, mieszkanek Koryntu, nie wiedziano gdzie się podziały. W końcu znaleziono je w piwnicy — skryły się jak adwokaci — rzekł Bossuet. I dodał:
— Kobiety, a pfe!
Bolesne wzruszenie zachmurzyło radość ocalonej barykady.
Zrobiono apel. Jednego zabrakło: Jana Prouvaire. Szukano go między rannemi; nie było; szukano między poległymi; nie było. Widocznie dostał się do niewoli.
Combeferre rzekł do Enjolrasa:
— Mają naszego przyjaciela; my mamy ich ajenta. Czy bardzo ci o to chodzi by zginął.
— Bardzo — odpowiedział Enjolras — ale bardziej mi chodzi o życie Jana Prouvaire.
Działo się to w dolnej izbie przy słupie Javerta.
— A więc, przywiążę białą chustkę do mej laski i pójdę jako parlamentarz zaproponować im wymianę jeńców.
— Słuchaj no — rzekł Enjolras, kładąc rękę na ramieniu Combeferra.