Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/357

Ta strona została uwierzytelniona.

Marjusz sądził, że się myli i że to było złudzenie wyobraźni dołączone do nadzwyczajnych rzeczywistości, które krążyły bezładnie dokoła niego. Postąpił naprzód, by zejść z barykady.
— Panie Marjuszu! — powtórzył głos.
Tym razem nie mógł wątpić, bo słyszał wyraźnie; spojrzał i nic nie zobaczył.
— U nóg pana — rzekł głos.
Schylił się i zobaczył w cieniu coś czołgającego ku niemu. Czołgało to po bruku i mówiło do niego.
Przy świetle lampy dojrzał bluzę, podarte spodnie aksamitne, bose nogi i coś podobnego do strugi krwi. Marjusz zobaczył bladą twarz, która podniosła się ku niemu i rzekła:
— Pan mię nie poznajesz?
— Nie.
— Eponina.
Marjusz żywo się nachylił i poznał to nieszczęśliwe dziecię. Była przebrana za mężczyznę.
— Jak się tu dostałaś? co tu robisz?
— Umieram — odpowiedziała.
Są słowa i wypadki, które budzą istoty znękane. Marjusz zawołał jakby zerwawszy się ze snu:
— Jesteś ranna! Poczekaj, zaniosę cię do sali! Opatrzą cię. Czy ciężka rana? jak cię mam wziąć, by nie urazić? gdzie cierpisz? Na pomoc! A mój Boże! Ale po coś tu przychodziła?
I położył rękę pod jej plecy, by ją podnieść.
Podnosząc dotknął jej ręki.
Krzyknęła słabym głosem.
— Czym cię uraził? — zapytał Marjusz.
— Trochę.
— Przecież dotknąłem ręki.
Podniosła rękę do oczu Marjusza i Marjusz zobaczył w środku tej ręki czarną dziurę.
— Co ci jest w rękę? — zapytał.