Marjusz dotrzymał obietnicy. Złożył pocałunek na bladem czole, na którem perlił się pot zlodowaciały. Nie była to niewierność względem Cozetty, ale smutne i łagodne pożegnanie z nieszczęśliwą duszą.
Nie bez drżenia wziął list, który mu dała Eponina. Od razu odgadł, że sam ten list jest ważnym wypadkiem. Niecierpliwie pragnął go przeczytać. Serce ludzkie jest takie; ledwie nieszczęśliwe dziecię zamknęło oczy, Marjusz myślał już o rozwinięciu tego papieru. Ostrożnie złożył Eponinę na ziemi i odszedł. Coś mu szeptało, że przy tym trupie nie powinien był czytać listu.
Zbliżył się do świecy w dolnej izbie. Był to bilecik złożony i zapieczętowany z wytworną starannością kobiecą. Adres, pisany ręką kobiety, był taki:
Wielmożny pan Marjusz Pontmercy, u pana Courfeyraca, ulica Szklanna N. 16.
Oderwał pieczątkę i czytał:
„Ukochany mój, niestety! ojciec każe odjeżdżać natychmiast. Dziś wieczór będziemy na ulicy Człowieka Zbrojnego N. 7. Za tydzień wyjeżdżamy do Londynu. Cozetta, 2-go czerwca.“
Taka była niewinność ich miłości, że Marjusz nie znał nawet pisma Cozetty.