Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/374

Ta strona została uwierzytelniona.

Trzymał bibułę w ręku i patrzył na nią, niedołężnie szczęśliwy, prawie gotów śmiać się ze złudzenia, którego stał się igraszką. Nagle oczy jego padły znowu na zwierciadło i ujrzał to samo widzenie. Cztery wiersze rysowały się z nieubłaganą dokładnością. Tym razem nie było to już złudzenie; powtórzenie widzenia jest rzeczywistością dotykalną, pismo odbiło się w zwierciadle. Nakoniec zrozumiał.
Jan Valjean zachwiał się, upuścił bibułę i padł na stary fotel obok bufetu ze spuszczoną głową i szklannemi, obłąkanemi oczyma. Powiedział sobie; że to było oczywiste, że słońce szczęścia dla niego zaćmiło się na zawsze, i że Cozetta napisała ten list do kogoś. Dusza jego stała się straszną i w ciemnych jej głębiach usłyszał ryk głuchy. Spróbujcie wydrzeć lwu psa, którego ma w swej klatce!
Rzecz dziwna i smutna, w tej chwili Marjusz nie miał jeszcze listu Cozetty; zdradziecki przypadek oddał go wprzód Janowi Valjean niż Marjuszowi.
Jan Valjean do tego dnia nie upadł pod brzemieniem przeciwności. Podlegał najstraszniejszym próbom; nie szczędzono mu żadnych udręczeń; los okrutny, zbrojny we wszystkie pomsty i wzgardy społeczne, nienawistnie zawziął się na niego. Jan Valjean nie cofnął się, ani zawahał. Gdy było potrzeba, przyjął wszelkie ostateczności; poświęcił odzyskaną nietykalność człowieka, oddał swą wolność, naraził głowę, wszystko stracił, wycierpiał wszystko i pozostał bezinteresowany i stoicki, i chwilami można było sądzić, że jak męczennik wyzuł się ze swej jednostki. Jego sumienie, zaprawione do wszelkich pocisków losu, zdawało się niezdobytem. Otóż, ktoby zajrzał w tej chwili do jego duszy, musiałby wyznać, że słabnie.
Albowiem ze wszystkich katuszy, jakich doznawał w długiej torturze życia, ta była najstraszniejszą. Nigdy nie ujęły go kleszcze podobne. Czuł, że w nim porusza się tajemniczo wszelka wrażliwość ukryta. Czuł szczypania nieznanej fibry. Niestety, próbą naj-