Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/375

Ta strona została uwierzytelniona.

wyższą, lepiej powiedzmy, próbą jedyną, jest strata istoty kochanej.
Biedny, stary Jan Valjean wprawdzie nie kochał Cozetty inaczej jak ojcowską miłością; ale jak zauważyliśmy wyżej, samo wdowieństwo jego życia wlało w to ojcowstwo wszystkie miłości; kochał Cozettę jak córkę, i kochał ją jak matkę, i kochał ją jak siostrę, i że nie miał nigdy ani kochanki, ani żony, a natura jest wierzycielem niecierpiącym żadnej protestacji: to uczucie najsilniejsze ze wszystkich mieszało się do innych, niepewne siebie, nieświadome, czyste czystością zaślepienia, niebiańskie, anielskie, boskie; nie tyle uczucie jak instynkt, nie tyle instynkt jak pociąg, niedostrzeżony i niewidzialny, ale rzeczywisty; i miłość właściwie tak zwana, była w niezmiernej czułości dla Cozetty, niby w górach żyła złota, ciemna i dziewicza.
Przypominacie sobie ten stan serca, któryśmy już wskazali. Żadne małżeństwo między niemi nie było możliwe, ani nawet związek dusz, a jednak jest pewnem, że ożeniły się ich losy. Z wyjątkiem Cozetty, t. j. z wyjątkiem dziecięcia, Jan Valjean w ciągu długiego życia nic nie znał, coby mógł ukochać. Namiętności i miłości następujące po sobie nie zrobiły na zieloności jego duszy tych cieniowań od jaśniejszej do ciemniejszej zieleni, które dostrzegamy na liściach, co przetrwały zimę, i na ludziach co przeżyli pięćdziesiątkę. Słowem — i nie raz naciskaliśmy na to — wszelkie zlanie wewnętrzne, cały ten ogół, którego wynikiem była wysoka cnota, uczynił w końcu Jana Valjeana ojcem Cozetty. Ojcem dziwnym, ukutym z dziadka, syna, brata i męża, którzy byli w Janie Valjean; ojcem w którym była nawet matka, bo kochał to dziecię i ubóstwiał, bo Cozetta stała mu za światło, za mieszkanie, za rodzinę, za ojczyznę i za niebo.
To też, gdy ujrzał, że stanowczo wszystko się skończyło, że Cozetta ucieka, że mu się z rąk wysuwa, pierzcha i w mgle roztapia; gdy mu stanęła przed oczyma ta gnębiąca oczywistość: inny jest celem jej