Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/389

Ta strona została uwierzytelniona.

ślał. Wartę odbywali gwardziści narodowi i podmiejscy. Oddział zaczynał się niepokoić i kilku gwardzistów, śpiących na obozowych łóżkach, podnieśli głowy. Dwie latarnie stłuczone jedna po drugiej, piosnka śpiewana na całe gardło, było to za wiele na spokojne ulice, które mają ochotę spać od zachodu słońca i wcześnie gasić świece. Od godziny ulicznik robił w tej spokojnej ulicy harmider, jak komar w butelce. Sierżant z przedmieścia słuchał i czekał. Był to człek roztropny.
Wściekły turkot wózka dopełnił miary oczekiwania i sierżant zdecydował się zrobić rekonesans.
— Jest ich tu cała gromada — rzekł — idźmy ostrożnie.
Oczywiście hydra anarchii rozpasała się w dzielnicy.
I sierżant odważył się oddalić na palcach od warty.
Nagle Gavroche, popychając wózek, w chwili gdy miał skręcić z ulicy Vieilles Haudrettes, spotkał się oko w oko z mundurem, kaszkietem, kitą i karabinem.
Zatrzymał się raz drugi.
— Ba — rzekł — to on. Dzień dobry, porządku publiczny.
Zdziwienie Gavrocha było krótkie i prędko znikało.
— Gdzie idziesz włóczęgo — krzyknął sierżant.
— Obywatelu — rzekł Gavroche — jeszczem cię nie nazwał mieszczaninem. Dlaczego mię znieważasz?
— Gdzie idziesz, hultaju?
— Mój panie — odparł Gavroche — możeś wczoraj był dowcipny, ale dziś cię zdegradowano.
— Pytam cię, gdzie idziesz, łotrze?
Gavroche odpowiedział:
— Pięknie pan gadasz Dalibóg, rozum niej nad lata. Powinienbyś każdy swój włosek sprzedać po sto franków sztukę. Miałbyś pan pięćset franków.