Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/40

Ta strona została uwierzytelniona.

Tędy wchodził pan prezydent, tak, iż ci co go szpiegowali i zauważyli, że pan prezydent codziennie gdzieś tajemniczo wychodzi, nie mogli się domyśleć, że idąc na ulicę Babilońską, udawał się na ulicę Blomet. Dzięki zręcznemu kupnu gruntów, dowcipny prezydent mógł zbudować to przejście tajemnicze u siebie, na własnej ziemi, a następnie bez kontroli. Później sprzedał częściowo na ogrody i pola grunta, dotykające do korytarza, i właściciele tych kawałków ziemi byli pewni, że mają przed sobą mur graniczny, nie przypuszczają nawet istnienia korytarza, wijącego się wężykowato między ich ogrodami i sadami. Tylko ptactwo widziało tę ciekawość. Prawdopodobnie szczygły i sikory zeszłego wieku złośliwie obmawiały pana prezydenta.
Pawilon, zbudowany z kamienia w guście Mansarda, z filtrowaniem i umeblowaniem w sposobie Watteau, grobową robotą wewnątrz, perukarską zewnątrz, osłoniony potrójnym żywym płotem kwiatów, miał coś tajemniczego, zalotnego i uroczystego, jak przystało na kaprys miłosny prezydenta.
Dom i korytarz dziś już znikły, ale istniały jeszcze przed piętnastu laty. W r. 1793 jakiś kotlarz nabył dom by go rozwalić, ale że nie miał czem zapłacić, rząd ogłosił jego upadłość. Tym sposobem dom obalił kotlarza. Później został niezamieszkany i zwolna niszczał jak każde mieszkanie, któremu nie udziela życia obecność człowieka. Zawsze umeblowany staremi meblami, był do nabycia lub najęcia o czem zawiadamiała rzadkiego przechodnia ulicą Plumet karta zżółkła i nieczytelna, przyczepiona do kraty ogrodu po r. 1810.
Pod koniec restauracji przechodzień mógł zauważyć, że karta znikła a nawet okiennice pierwszego piętra były otwarte. W istocie dom był najęty. W oknach wisiały małe firanki, znak że mieszkała kobieta.