Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/61

Ta strona została uwierzytelniona.

Cozetta była oddawna piękna, ale tego nie spostrzegała. Tymczasem od pierwszego dnia zaraz to niespodziewane światło, wznoszące się powoli i stopniami ogarniające całą postać dziewicy, raziło posępne powieki Jana Valjean. Uczuł, że zbliżała się zmiana w życiu szczęśliwem, tak szczęśliwem, iż nie śmiał się poruszać z obawy, by mu czem nie zaszkodzić. Człowiek ten, co doznał wszelkich niedoli, co jeszcze ociekał krwią z ran przez los zadanych, co był prawie złym, a stał się prawie świętym, co długo ciągnąc kajdany galer, teraz jeszcze dźwigał niewidzialny a ciężki łańcuch nieskończonej sromoty; człowiek ten, którego jeszcze prawo nie wypuściło ze swych szponów i który lada chwila mógł być schwytanym i z cienia ukrywającego jego cnoty, rzuconym w biały dzień publicznej niesławy: człowiek ten przyjmował wszystko, uniewinniał wszystko, przebaczał za wszystko, błogosławił wszystkim i dobrze życzył, prosząc Opatrzności, ludzi, praw, społeczeństwa, przyrody i świata o jedną rzecz tylko — by go Cozetta kochała!
Oby tylko Cozetta nie przestała go kochać! oby tylko Bóg nie przeszkadzał jej sercu łączyć się z nim i zostać przy nim! Kochany od Cozetty, był wtenczas silny, uspokojony, pełen radości, wynagrodzony i uwieńczony. Kochany od Cozetty, był najszczęśliwszy! nic więcej nie pragnął. Gdyby mu powiedziano: — Chcesz, by ci było lepiej? — odpowiedziałby: — Nie. Gdyby Bóg doń powiedział: — Chcesz pójść do nieba? — odpowiedziałby: — Straciłbym na tem.
Cokolwiek mogło zadrasnąć ten jego stan błogi, choćby tylko z wierzchu, już przenikało go dreszczem, niby początek jakiejś zmiany. Nigdy nie pojmował dość znaczenia piękności kobiety, ale czuł instynktowo, ze była straszną.
Na tę piękność, coraz świetniej rozwijającą się tuż obok niego, pod jego oczyma, na to czoło dziecięcia niewinne a straszne, patrzył jak obłąkany